Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hiszpania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hiszpania. Pokaż wszystkie posty

23 lutego 2024

Cerebral Effusion – Ominous Flesh Discipline [2021]

Cerebral Effusion - Ominous Flesh Discipline recenzja reviewMimo iż na co dzień nie kibicuję Cerebral Effusion, a właściwie to w ogóle o nich nie myślę, po cichu liczyłem na jakiś przełom w ich karierze, że po siedmioletniej przerwie będą w stanie mnie czymś zaskoczyć – wszak rozwój nawet w ramach brutalnego death metalu jest mile widziany. No i zaskoczyli, choć akurat inaczej to sobie wyobrażałem. Ominous Flesh Discipline w pierwszej chwili wprawia w osłupienia, w drugiej odpycha, a w trzeciej prosi się o jak najszybsze wyłączenie. Czwartej chwili może nie być. Intencjonalnie czy nie, Hiszpanie wykonali kilka kroków wstecz i zrównali się poziomem z amatorskimi kapelami z tak zwanych „egzotycznych” krajów, w których dostęp do elektryczności przysługuje tylko królowi i jego ulubionym kochankom.

Tego tematu pominąć się w żaden sposób nie da, więc od razu wyjaśnię, co mnie najbardziej wkurwia/dobija na Ominous Flesh Discipline. To brzmienie. Choć za produkcję odpowiadają fachowcy (w tym Colin Davis z Vile), którzy jak mniemam wzięli za to pieniądze, to rezultat jest po prostu koszmarny. Przez większość czasu słychać jedynie gęsto nabijającą perkusję i bardzo przeciętny wokal, natomiast gitary — teoretycznie w zespole są aż dwie — mają jedynie charakter umowny. Czasem coś zaszumi, czasem między blastami śmignie flażolet, a poza tym to mam wrażenie, że słucham w kółko trzech przypadkowych i nader prostych riffów. Na „Idolatry Of The Unethical” gitarniacy Cerebral Effusion zdradzali jakieś przejawy ambicji i zdarzało im się trochę pokombinować, co dobrze wpływało na całość, w przypadku tego materiału zwyczajnie odpuścili i generują buczenie.

Smutne to, naprawdę smutne, bo wydawało się, że Cerebral Effusion mają dość potencjału, żeby przynajmniej nieśmiało dobijać się do europejskiej drugiej ligi, a tu taki zonk. Hiszpanie stworzyli płytę potwornie monotonną, jednowymiarową i wypraną z wszelkiej dynamiki, po wysłuchaniu której w głowie nie zostaje najmniejszy ślad. Jest to o tyle dziwne, że zespół upodobał sobie dość długie utwory (średnia to prawie 5 minut), w których niby coś się dzieje, ale nic konkretnego nie zwraca uwagi. W jakimś sensie jest to brutalne, może nawet ekstremalne, jednak w ogóle nie przystoi tak doświadczonym muzykom.

Ominous Flesh Discipline to przykry przykład tego, że nawet niczego nie oczekując, można się srogo rozczarować. Swoją drogą miłośnicy slamu przypuszczalnie będą tym krążkiem zachwyceni. Może właśnie o ich uwagę zabiegają Cerebral Effusion?


ocena: 4/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/cerebraleffusion

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

4 czerwca 2021

Altarage – Succumb [2021]

Altarage - Succumb recenzja reviewSuccumb był jednym z bardziej wyczekiwanych przeze mnie tegorocznych krążków, toteż nastawiłem się na coś wyjątkowego i w sumie coś wyjątkowego dostałem, choć chyba niedokładnie o to mi chodziło. Liczyłem na rozwinięcie formuły z „The Approaching Roar” – na większy rozmach, wyrazistość utworów i odrobinę wyrafinowania; że muzycy Altarage dorzucą do tej stylistyki coś od siebie, w końcu to już ich czwarty album. Tymczasem Baskowie podeszli to tematu zupełnie inaczej i stworzyli ponad godzinę gęstego i średnio czytelnego hałasu, w którym przede wszystkim rządzą skrajności i brak kompromisów. Czy to dobrze – tego nie wiem, bo płyta sprawia trochę kłopotów, niemniej jednak to na pewno nie jest kiepski materiał.

Pierwsze, co zwraca uwagę i w pewien sposób drażni, to nagłe, nieuzasadnione muzycznie przeskoki w „Negative Arrival”. Aż musiałem się upewnić, czy płyta nie jest porysowana – nie była. A może mój egzemplarz jest felerny? Porównałem z innymi – wszyscy tak mają. Na tym jednym kawałku się nie kończy, bo na Succumb Hiszpanie ochoczo korzystają z takich gwałtownych cięć – czy to wewnątrz utworów czy pomiędzy nimi. Jeśli ten zabieg miał rozpraszać, dezorientować i pogłębiać dźwiękowy mętlik, to spełnił swoje zadanie. Ponadto zespół nie uznaje półśrodków, więc albo napiera szybko i chaotycznie albo wolno i monotonnie, albo szaleńczo mieszają albo mielą w sposób jednowymiarowy. Momentami naprawdę trudno się połapać, o co im chodzi, ale jako że muzycy Altarage mają już sporo doświadczenia (o ile oczywiście to ciągle ci sami), należy założyć, że grają tak bo chcą, a nie dlatego, że tak im akurat wychodzi.

W każdym razie target Succumb wydaje się być dość wąski i są to głównie zapaleni miłośnicy Portal, Abyssal czy Mitochondrion, czyli zespołów, które nie przywiązują wielkiej wagi do przejrzystości struktur, melodii, technicznych ornamentów czy krystalicznego brzmienia. Pod tymi względami „The Approaching Roar” był albumem znacznie bardziej przystępnym i dookreślonym. Z perspektywy fana death metalu na Succumb najbardziej pasuje mi „Magno Evento”, bo w nim dzieje się najwięcej ciekawych rzeczy, jest najlepiej poukładany wewnętrznie, ma trochę fajnych nawiązań do Morbid Angel, a nawet quasi-solówkę. Innymi słowy jest najbliższy temu, co kojarzymy z terminem death metal. Podobny poziom trzymają bardzo mocne „Inwards” i „Drainage Mechanism”, natomiast już „Maneuvre”, „Lavath” czy „Watcher Witness” (ach, te piękne dzikie przyspieszenia!) trzeba pierwej oddzielić od hałasu, żeby dotrzeć do ich ciekawego rdzenia. Interesującym przypadkiem jest jeszcze 21-minutowy „Devorador de mundos”, który zaczyna się naprawdę potężnie i rozbudza apetyt na coś epickiego (może i nowatorskiego), ale po kilku minutach rozmywa się w monotonny noise i jest z tego tyle pożytku, co z gender studies. Altarage mogli zakończyć Succumb z przytupem, a jednak postawili na usypianie.

Wspomniane już wyżej skrajności sprawiają, że ocena tej płyty nie należy do najłatwiejszych. Obok siebie występują fragmenty wgniatające w ziemię i niemal (intencjonalnie?) denerwujące, w dodatku całość brzmi dość mętnie i niechlujnie (nigdzie nie chwalą się, gdzie i z kim nagrywali Succumb), no i ciężko się połapać, według jakiego klucza muzycy Altarage składali ten materiał do kupy.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ALTARAGE/

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

24 kwietnia 2021

Cerebral Effusion – Idolatry Of The Unethical [2014]

Cerebral Effusion - Idolatry Of The Unethical recenzja okładka review coverCerebral Effusion, jeśli bierzemy pod uwagę aktywne kapele, należy do najbardziej znanych i cenionych na świecie przedstawicieli hiszpańskiego death metalu. U siebie w kraju są już weteranami, dorobili się statusu mistrzów gatunku i niewiele brakuje, żeby ludzie nosili ich na rękach. Wszystkie te peany pod ich adresem są, a i owszem, do zaakceptowania, ale tylko pod warunkiem, że stosuje się punkty za pochodzenie. U nas takie lewackie wynalazki nie przechodzą, a średniak pozostaje średniakiem, choćby nawet wykiełkował z kokosa na Zanzibarze.

Idolatry Of The Unethical to czwarty i obiektywnie najlepszy album w dorobku Hiszpanów. Jeeednak… znaczy to po prostu tyle, że można go słuchać bez większego bólu, ale i bez nadziei na jakiekolwiek estetyczne uniesienia. Dostajemy tu 33 minuty poprawnie poskładanych fascynacji Disgorge i Devourment i w zasadzie niewiele więcej, bo ambicje Cerebral Effusion najwyraźniej kończą się na możliwie wiernym odgrywaniu cudzych patentów. Muzycy dysponują niezłym warsztatem (zwłaszcza perkusista Eihar), mają niczego sobie produkcję i łapią ogólną ideę takiego grania, ale nie potrafią (albo nie chcą) w jej ramach stworzyć czegoś wychodzącego poza najbardziej oklepane schematy.

W każdym z siedmiu utworów na Idolatry Of The Unethical trafiają się jeden-dwa naprawdę porządne riffy, tylko z niewiadomych względów zespół zawsze stara się je obudować motywami monotonnymi do wyrzygania, jakby ich głównym celem było zabicie wszelkich przejawów dynamiki. I to właśnie te proste, nudne i niewiele się od siebie różniące riffy są najmocniej wyeksponowane i służą za podstawę kompozycji, więc — pomimo licznych urozmaiceń wprowadzanych przez wspomnianego już perkmana — po chwili cały materiał staje się cholernie jednowymiarowy. Pewne przebłyski kreatywności pojawiają się w „Consummation” i „Lingering Pulse Of Laceration”, ale to ciągle za mało, by Cerebral Effusion mogli na dłużej skupić uwagę słuchacza.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli, Idolatry Of The Unethical wcale nie jest kiepskim albumem, jest po prostu makabrycznie typowy i przewidywalny. Jeśli nie macie zbyt wygórowanych wymagań co do brutalnego death metalu, to propozycja Hiszpanów będzie do zaakceptowania – muzyka zasadniczo trzyma się kupy i brzmi dobrze.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/cerebraleffusion

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

7 czerwca 2020

Altarage – Nihl [2016]

Altarage - Nihl recenzja reviewAltarage to zyskujący coraz większą rozpoznawalność przedstawiciel zyskującego coraz większą popularność nurtu chaotycznego i nieprzystępnego death metalu, w którym wszystko, co tylko możliwe jest nieczytelne lub spowite mgłą tajemnicy. Stąd też nie wiadomo, kto dokładnie stoi za zespołem (bo obowiązkowo twarze pozasłaniali czarnymi woalkami) i za co w nim odpowiada ani gdzie, kiedy i z kim tenże zespół nagrał swój debiutancki materiał. Znany jest jedynie autor okładki. A, i jeszcze główne inspiracje, bo Hiszpanie w mało subtelny sposób ściągają mnóstwo patentów ze środkowego etapu australijskiego Portal.

Styl, poziom i wizerunek Altarage w pierwszej chwili sugerują, że zespół najpierw wymyślił sobie (podpatrzył) i zaczął (d)opracowywać całą otoczkę, zaś kwestię muzyki zostawił na później – bo cusik się w końcu do tego dopasuje i będzie git. I dopasowali – Nihl sprowadza się praktycznie ściany przytłaczającego hałasu, z którego trudno cokolwiek wyodrębnić, zwłaszcza kiedy kapela wrzuca wyższy bieg. Popieram ogólną ideę i jestem nawet skłonny Hiszpanów za nią pochwalić, ale odrobina wyrazistości też by w tym chaosie nie zaszkodziła, bo momentami słychać, że jeszcze nie nad wszystkim potrafią zapanować, więc obok naprawdę niezłych numerów („Womborous”, „Altars”, „Graehence” – w tym ostatnim mamy najbardziej melodyjny riff) trafiają się i takie, w których zwyczajnie przesadzają z monotonią i banalnością struktur (wskazałbym szczególnie „Baptism Nihl” i „Batherex”).

Nihl trudno uznać za ucztę dla estetów, bo Altarage korzystają z dość prostych rozwiązań, nie pozwalają sobie na zbyt wiele aranżacyjnych urozmaiceń (to akurat byłoby wskazane – jak u Abyssal lub późnego Portal), a brzmienie płyty jest smoliste i mocno przybrudzone. Dla niektórych nie do przejścia będą ponadto osobliwe wokale – cuś jak jęki i pomruki przepuszczone przez kilkumetrową rurę pcv. Mnie taka forma ekspresji w ogóle nie przeszkadza, nie licząc tego, że w żaden sposób nie idzie zweryfikować tekstów.

Mimo całej zamierzonej czy przypadkowej nieprzystępności Nihl ma w sobie coś, dzięki czemu nie można zespołu tak po prostu skreślić. Może to przebijający się z tych dźwięków potencjał, a może znajomość ich kolejnych płyt i świadomość, jak duże zrobili postępy. Jakbym nie miał zakrzywionego obrazu rzeczywistości, potrafię czasem wrócić do tego debiutu.


ocena: 6/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ALTARAGE/

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

14 kwietnia 2019

Unreal Overflows – Latent [2018]

Unreal Overflows - Latent recenzja okładka review coverHiszpański Unreal Overflows był jak dotąd zespołem, który rozwijał się w bardzo zdrowy sposób i w ciekawym kierunku – na kolejnych materiałach poprawie ulegała muzyka, brzmienie, a także oprawa. Krok po kroku wyrośli na godnego reprezentanta tamtejszej sceny. W końcu nadszedł czas najwyższej próby, czyli krążek numer trzy i… dupa. Już na pierwszy rzut oka digipak Latent wygląda dość budżetowo, by nie użyć mocniejszego sformułowania. To pierwsze ostrzeżenie przed tym, że coś jest nie teges. Następne mamy we wkładce, bo oficjalny skład obcięto do dwóch osobników i nigdzie nie wymieniono perkusisty. Kolejne – po odpaleniu krążka. Sytuacja wygląda tak: z jakiegoś powodu Unreal Overflows postanowili pozbyć się żywego perkmana, ubrać materiał w przeciętne brzmienie, a co najgorsze – poważnie cofnąć się w rozwoju. Jedyna pociecha w tym, że już na debiucie prezentowali dobry poziom, więc obyło się bez dramatu. Nie zmienia to faktu, że pierwszy kontakt z Latent jest dużym rozczarowaniem. Płyta wywołuje ambiwalentne odczucia, trudno się do niej przekonać i wymaga to sporo walki, choć sam materiał, już po rozgryzieniu, okazuje się naprawdę udany. Najbliżej mu do tego, co przed laty proponowały kapele typu Illogicist czy Sceptic, czyli totalny Death-worshipping ze śmigającymi gitarami, żwawym tempem i skrzeczącym wokalem – wszystko znane i ograne. Ja liczyłem, ba! – byłem przekonany, że Hiszpanie zaproponują coś świeżego, potężnego i bardziej pokręconego niż na „False Welfare”, toteż zawartość Latent przyjmuję z umiarkowanym entuzjazmem; zwyczajnie wiem, że stać ich na więcej. Nie powiem, jest tu kilka fragmentów, które potrafią podnieść ciśnienie i dowodzą technicznej biegłości muzyków (zwłaszcza „Rusted Supremacy”), ale jako całość album to muzyka, przynajmniej w tej formie, nieco już przestarzała, nic nie wnosząca. Na poprzednich krążkach Unreal Overflows również całymi garściami czerpali z dorobku Schuldinera, ale miało to trochę więcej polotu i finezji, poza tym zawsze dodawali coś od siebie. Teraz własnego wkładu jest zdecydowanie za mało, a że brzmienie i automat raczej irytują niż podniecają, to Latent mogę ocenić najwyżej na 7.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/unreal.overflowsmetal/

Udostępnij:

3 lutego 2019

Nasty Surgeons – Infectious Stench [2018]

Nasty Surgeons - Infectious Stench recenzja okładka review coverDobrze grający hiszpański zespół w barwach Xtreem to dla mnie nie lada zaskoczenie, wszak kapele ze swojego podwórka Rotten wydaje chyba wyłącznie z pobudek patriotycznych, zupełnie nie zważając na poziom muzyki. To dlatego początkowo Nasty Surgeons również budzili moje wątpliwości, bo powstali niedawno (2016), a zaskakująco szybko dorobili się kontraktu i debiutanckiej płyty. O dziwo akurat ich materiał wyrastał ponad przeciętność – nie było to nic wielkiego, ale w swojej kategorii dawał radę i zdradzał pewien potencjał drzemiący w tym duecie. W rok po pierwszym krążku Hiszpanie zaserwowali opisywany właśnie Infectious Stench, który to stanowi pewny krok naprzód i potwierdza ambitne podejście zespołu do wykonywanej młócki, bo to muzyka, do której naprawdę chce się wracać. W stosunku do debiutu poprawie uległo w zasadzie wszystko, więc mamy do czynienia z fajnie (i profesjonalnie!) podanym death-grindem, w którym wciąż przewijają się inspiracje i odniesienia do starych nagrań bogów z Carcass. Nie ma w tym nic odkrywczego, ale z drugiej strony kapel pielęgnujących spuściznę Anglików ostatnio pojawia się jakby mniej, toteż działalność Nasty Surgeons w moich oczach znajduje uzasadnienie. Przemawia za nimi szczególnie to, że ich rozwój jest wręcz namacalny. Zgaduję, że zespół sporo zyskał na rozbudowaniu składu do normalnych rozmiarów — o gitarzystę i basmana — bo nowe utwory stały się ciekawsze, a ich struktury bardziej urozmaicone i czytelne. Mniej tu przypadkowych dźwięków i chaosu, a więcej konkretnych, żyjących własnym życiem riffów i chwytliwych solówek tudzież motywów melodycznych. Wprawdzie Infectious Stench nie kasuje słuchacza ekstremalnością (jak choćby Disgorge), jednak ma do zaoferowania duże pokłady fajności – muzyka Nasty Surgeons jest skoczna i łatwo przyswajalna. W tym miejscu cisną mi się na klawiaturę skojarzenia z wczesnymi płytami Gorerotted i Exhumed, które przy całej swojej krwistości wpadały w ucho już przy pierwszym kontakcie. Jeśli takie podejście do death-grindu wam pasuje, to polecam się rozejrzeć za Infectious Stench. Na pewno nie przepłacicie.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/nastysurgeons

podobne płyty:

Udostępnij:

8 marca 2018

Ataraxy – Where All Hope Fades [2018]

Ataraxy - Where All Hope Fades recenzja okładka review coverDebiut tej hiszpańskiej załogi spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony krytyków i słuchaczy — czemu nie ma się co dziwić, bo to fajna płyta — toteż naiwnie sądziłem, że muzycy zepną poślady i szybko uderzą z krążkiem numer dwa, żeby maksymalnie wykorzystać wzmożone zainteresowanie zespołem. Nic bardziej mylnego, bo z takich czy innych powodów kwartet nagrał Where All Hope Fades dopiero pod koniec 2016, a Dark Descent wypuściła go na początku tego roku.

Tak długie przerwy/opóźnienia zdecydowanie nie służą kapelom, które nie są jeszcze odpowiednio znane – niektórzy fani o nich zapomną, inni natomiast napompują balon oczekiwań do jakichś pojebanych rozmiarów. Ataraxy stali się ofiarą tej drugiej grupy – lista życzeń i wymagań była spora, jednak nie jestem przekonany, że Hiszpanie w pełni im sprostali. Na pewno nie stworzyli słabizny, bo Where All Hope Fades słucha się więcej niż dobrze, aaale… nieco inaczej sobie ten album wyobrażałem.

To, co mnie najbardziej rzuciło się w uszy, to znaczące stonowanie brzmienia i samych kompozycji w stosunku do agresywnego przecież debiutu. Ma to zapewne związek z mocniejszym zaakcentowaniem wpływów doom metalu – w wyniku tych zmian utwory Ataraxy stały się spokojniejsze, wolniejsze (wolniej, jeśli w ogóle, się też rozkręcają – „A Matter Lost in Time” zdaje się wygasać już w połowie), no i momentami są dość rozwlekłe, a przez to nie ekscytują tak jak te z „Revelations Of The Ethereal”. Ponadto zauważalnie więcej uwagi poświęcono tu melodiom, jednakże, co tu ściemniać, nie wszystkie są na tyle udane, żeby uczynić płytę wyjątkowo chwytliwą czy porywającą.

Jak dla mnie na Where All Hope Fades trochę za rzadko do głosu dochodzi ekstremalne (a przynajmniej zadziorne) oblicze zespołu, więc materiał nie ma ani ciężaru ani siły uderzeniowej poprzednika, i to nawet mimo tego, iż wokal Javiego stał się jeszcze bardziej vandrunenowski. W rezultacie otrzymaliśmy album stosunkowo przyjemny i niezaprzeczalnie łatwy w odbiorze, a jednocześnie niekładący na łopatki.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/ATARAXY/281047751876
Udostępnij:

4 marca 2017

Wormed – Planisphærium [2003]

Wormed - Planisphærium recenzja okładka review coverWormed to w tej chwili niekwestionowani liderzy hiszpańskiego death metalu, a przy okazji jeden z nielicznych (jeśli nie jedyny) tamtejszych zespołów, który jest wzorem do naśladowania dla wielu młodych brutalistów okupujących piwnice całego świata. Ten status nie wziął się naturalnie znikąd. O ile jeszcze ich demówki nie były czymś wyjątkowo powalającym, to już wybuchowy debiut Planisphærium — jak na największy wyziew z tej części Europy przystało — ostro namieszał w łepetynie niejednego maniaka czystej ekstremy. Wprawdzie mnie ta płyta nie sprowadziła do parteru ani za pierwszym ani za setnym przesłuchaniem, ale nie potrafię przejść obok niej obojętnie, bo zawiera naprawdę porządną dawkę chaotycznego nakurwiania na najwyższych obrotach. Przy okazji tego całego zgiełku warto zwrócić szczególną uwagę na duże umiejętności techniczne Hiszpanów, a już zwłaszcza perkusisty. To właśnie dzięki nim już na dość wczesnym etapie zespół mógł wymiatać baaardzo brutalny stuff będący w głównej mierze wypadkową wczesnego Cryptopsy (czyli do „None So Vile”) i Disgorge. Do tej podstawy dorzućcie jeszcze fascynacje Devourment (w wolnych partiach) i Cannibal Corpse z okresu „The Bleeding”, a mniej więcej będziecie mieli pojęcie o tym, jak wygląda uprawiany przez Wormed styl – bulgotliwy, nisko strojony i mocno pokombinowany death metal. Natomiast pojęcie o jego intensywności zyskacie, gdy zbierzecie do kupy wszystkie wspomniane kapele i przyspieszycie je przynajmniej dwukrotnie… Planisphærium to prawdziwy huragan, który przez 25 minut — bo tyle trwa ten krążek — miota słuchaczem jak Szatan, pozostawiając delikwentowi jedynie 14 sekund (tyle ma przerywnik „Fragments”) na złapanie oddechu tudzież równowagi. To jeden z tych albumów, na których naprawdę słychać młodzieńcze ambicje zespołu, by być tym najszybszym, najbrutalniejszym i najbardziej technicznym, z jakim odbiorca kiedykolwiek miał styczność. Nie mam przy tym wątpliwości, że za sprawą Planisphærium dla wielu Wormed właśnie takim się okazał. Wszak siła uderzeniowa „Geodesic Dome”, „Planisphærium” czy „Pulses In Rhombus Forms” jest niezaprzeczalna. Fani Opeth powinni koniecznie sprawdzić te utwory – od nich może się im tylko polepszyć!


ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.wormed.net
Udostępnij:

23 sierpnia 2012

Karlahan – A Portrait Of Life [2009]

Karlahan - A Portrait Of Life recenzja reviewW intrze jakiś koleś mówi, że dźwięki, których zaraz doświadczymy, zostały stworzone, by wywołać uczucie euforii… Powiedzcie mi, moi mili, jak po takim początku można potraktować zespół poważnie i bez złośliwości? No jak?! Gdyby taki tekst znalazł się na płycie Immolation albo Sadist, to rozumiem, ale tu mamy do czynienia z jakimiś anonimami. Do tego z Hiszpanii, co wcale mi nie poprawiło humoru, bo w kwestii metalu ten kraj to jakieś nieporozumienie. Żeby mnie dobić, te pięknie opalone chłopaki grają zlepek lajtowego niby-blacku (czyli trochę wrzeszczą, ale nie za głośno), podciąganej chyba pod średniowiecze folkowizny, symfoników a’la bajki Disney’a i powerowych przytupów. Innymi słowy – ugładzone, ładne, melodyjne, proste i zupełnie niezajmujące pitolonko, którym z pewnością zachwycone będą dziewczynki wciskające swój ponadnormatywny tłuszcz w gorsety i szukające gładkich chłopców w bractwach rycerskich. W związku z powyższym A Portrait Of Life może być ostatnią deską ratunku dla chłopców z fryzami na pazia, którzy pragną wyrwać jakiegoś kaszalota w sukni po prababci. Nikomu normalnemu jednak bym tego nie polecał. Grajcie w piłkę, napierdalajcie się pomidorami, ale metal zostawcie innym.


ocena: 2/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/karlahanband
Udostępnij: