16 czerwca 2023

Psychrist – The Abysmal Fiend [1994]

Psychrist - The Abysmal Fiend recenzja reviewPrzy okazji australijskiego Psychrist zmierzyłem się jednocześnie z wieloma archetypami Death Metalu Made in 1990-1994. Mianowicie, zacznijmy od mocnego wejścia. Psychrist, jak wiele przed nimi, mieli ogromną potrzebę pokazania się od brutalnej strony. Nie ma więc jakiegoś gównianego intro, jest od razu z grubej rury, wymierzone twardą rurą prosto w ryj. Jest to tzw. nieodżałowany wpływ Suffocation, jaki mieli na różnej maści żółtodziobów, którzy chcieli wejść do dużej ligi.

Kolejna rzecz – obowiązkowo pogmatwana solówka. Nie jakaś tam prosta slajerówka, a bardziej schuldinerówko-cavalerówka. Nieco oczywiste progresje, ale układające się w sposób wykraczający poza życie ziemskie. I te bestialskie wokale połączone z pędzącym obok dobitnym riffem przewodnim – coś, co Napalm Death doprowadził do perfekcji na „Harmony Corruption” (Benediction tyż).

Psychrist nie spoczywa jednak na laurach. Ich muzyka, czy to ze względu na produkcję, która sprawia, jakby to było nagrywane w jakimś grobowcu (na plus), czy też chęci bycia true, używają miłych melodii na zachętę, po to, aby po raz kolejny, bez cienia zażenowania, przywalić znów w ryj. Zwykło się mówić na to wpływy Grindcore, ale to jest najzwyczajniej w świecie szaleństwo i opętanie.

Ani wcześniej, ani też później zespoły nie były w stanie grać, czy to banalnych, czy też wydumanych riffów z taką uczciwością i entuzjazmem porywającym tłumy. Nie ważne co grają, robią to tak, że można w to uwierzyć. Obskurna produkcja działa na plus – i na cholerę te ProToolsy, te wszystkie programy i inne badziewia, jak można coś spartolić a i tak wyjdzie się na swoje? Bo to, że muzyka porywa, zachwyca i wciąga, jest wynikiem postawy muzyków – idą na całość, dają z siebie wszystko i nie biorą jeńców. Jesteśmy raczeni utworem za utworem, który mimo niewielkich różnic w wariacji zachwyca i sprawa, że prosimy o więcej. Tu coś pobuja, tu coś zaświruje schizolskiego, tu coś zapoda Thrash’owego. Jest pełen szwedzki stół – każdy znajdzie coś dla siebie. Jest powaga, patos, jest też wariactwo, humor. Zapewne sama grupa nie spodziewała się, że jakiś Polak po 30 latach to odgrzebie i odnajdzie ich grzechy młodości – tym lepiej, trzeba je naświetlić i postawić przed sądem dobrego gustu. Wszak cały czas nadchodzą nowe epoki, zmiatając w proch poprzednie. Ale ten skarb zachowałbym dla siebie.

Jest to bodajże mini album o długości prawie 30 minut i jest to najlepsza rzecz, jaką ten zespół stworzył. Ma te wszystkie elementy, które sprawiły, że o Death Metalu mówił Jim Carrey, czy też Morbid Angel mógł się załapać na kontrakt z Warner Bros. Jest to kapsuła czasowa, z krótkiej chwili zwycięstwa gatunku, zanim wszystko się z dnia na dzień spieprzyło. Wręcz ostatni wyziew. Dokładnie takiego Death Metalu szukacie i nie możecie znaleźć w dzisiejszych czasach (za wyjątkiem Skeletal Remains, Gorephilia, Deathrite, Teitanblood). Warto się czasem wrócić i oprzytomnieć, aby zrozumieć, dlaczego ta muza aż tak potrafi wciągać i nie tylko fanów Metalu.


ocena: 8,5/10
mutant
Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz