18 kwietnia 2024

Cult Of Eibon – Black Flame Dominion [2021]

Cult Of Eibon - Black Flame Dominion recenzja reviewTyle złego mówi się o szatanie, a tu proszę, czciciel szatana wyciąga pochodnie i naprowadza samoloty na pas startowy, aby nie doszło do kolizji, jak w Smoleńsku. Jak zwykle propaganda chrześcijańska będzie śmieszkować, że się ubrał jak na juwenalia.

Ale ja chciałem zadać inne pytanie tak w sumie. Lubicie Varathron? Necromantia? Stary Rotting Christ? Thou Art Lord, Nightfall, Septic Flesh? No to macie bezpieczny materiał bez wymuszenia. Jako, że jestem rzetelnym reporterem, który nigdy się nie myli (już widzę jak demo się uśmiecha złowieszczo na to zdanie i to jak często musiał mnie poprawiać [Pan se popaczy na oryginał tego zdania… – przyp. demo]), zrobiłem dochodzenie i niestety, po raz kolejny się okazało, że projekt ten, jest dziaderski (nie lubię tego słowa, ale oddaje ono istotę problemu).

Otóż, ludzie którzy to tworzą, mieli demówki w latach 94-99. Nie jest to więc nowe pokolenie, a raczej staruchy, które wreszcie mogą wydać płytę. To jest 100% grecki zespół i oczekujcie 100% greckiego grania. Mówi się na to Black Metal. Jak zwał tak zwał, jest tu Doom, jest tu Death i jest tu pewna antyczna refleksja w graniu. Podoba mi się to niezmiernie. Nie jest to produkowane masowo, dlatego można to popijać do krewetek i kalmarów, albo innych owoców morza. Najlepiej popić winem. Wino, kobiety, Black/Death. Wierzcie mi lub nie, ale to może być najfajniejsza rzecz, przy której się zatrzymacie przy okazji. Polecam.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/TheCultOfEibon
Udostępnij:

15 kwietnia 2024

Impetuous Ritual – Iniquitous Barbarik Synthesis [2023]

Impetuous Ritual - Iniquitous Barbarik Synthesis recenzja reviewPrzez długi czas wydawało mi się, że jestem oziębły w stosunku do Impetuous Ritual, wszak — przynajmniej w teorii — od początku robili ścianę pojebanego hałasu, który powinien srogo potargać mi jelita. Tymczasem mnie ani brewka nie tyknęła – ani za pierwszym, ani za drugim, ani za trzecim razem. Łotefak? Dopiero Iniquitous Barbarik Synthesis unaoczniła mi, że problem nie leżał we mnie, tylko w zespole. Po prostu pierwsze płyty Australijczyków w żaden sposób nie urywały dupy i nawet na siłę nie dało się w nich doszukać czegoś wyjątkowego.

Z perspektywy czasu stare materiały grupy sprawiają wrażenie trochę nieprzemyślanych i poskładanych z przypadkowych dźwięków – byle był chaos, a poziom decybeli się zgadzał. Na czwartej płycie Impetuous Ritual słychać natomiast postęp w podejściu do aranżacji – dalej są gęste, ale za to bardziej poukładane (co nie znaczy, że prostsze) i przejrzyste, więcej w nich punktów zaczepienia (choćby w postaci solówek czy riffów ze śladową ilością melodii), a mniej jałowego napierdalania na oślep. Ponadto zespół wyraźnie lepiej (bo świadomie?) korzysta z kontrastów — co najlepiej słychać w dwunastominutowym kolosie „Psychic Necrosis” — unikając w ten sposób monotonii, o jaką w tym stylu łatwo.

Uzupełniając nieprzenikniony hałas odrobiną przytłaczającego klimatu, muzycy Impetuous Ritual nie straci nic z ze swojej ekstremalności, choć — świadomie czy nie — zbliżyli się do tego, co z wielkim wyrachowaniem robią Mitochondrion czy Abyssal. Oczywiście mniej w tym wpływów doom i ambientu, ogólna czytelność materiału również jest inna, ale odczucia Iniquitous Barbarik Synthesis wywołuje bardzo podobne, zwłaszcza w wieńczącym płytę „Metempsychosis”, który być może jest jakimś wyznacznikiem kierunku, w jakim zmierza Impetuous Ritual. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Australijczycy wreszcie stworzyli album, który wbrew pozorom wcale nie jest płaski i jednowymiarowy.

Warto było mieć Impetuous Ritual na radarze przez piętnaście lat i nie zniechęcać się kolejnymi produkcjami zespołu, bo Iniquitous Barbarik Synthesis to krążek, który ma do zaoferowania więcej, niż cała ich dotychczasowa dyskografia. Przesadzam? Nawet jeśli, to niech to posłuży za rekomendację.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ImpetuousRitual
Udostępnij:

12 kwietnia 2024

Marduk – World Funeral [2003]

Marduk - World Funeral recenzja reviewMarduk jest co prawda utożsamiany z Black Metalem, ale można zauważyć, że ma zdecydowanie większe grono fanów wśród ludzi słuchających Death Metalu, niżli zwolenników Black Metalu. Ja sam, mając niejako alergię na Black Metal, nie mam większych problemów z lubieniem ich produkcji.

W tym przypadku również jest kwestia powrotu do danej płyty po latach, gdzie człowiek zastanawia się, czy ona się dobrze zestarzała, czy raczej dobrze zesrała. Gdy wyciągnąłem i odkurzyłem płytkę z szafy i moje uszy uradował otwierający album cytat znany z „Imienia Róży”, poczułem na nowo pewien dawno nie odczuwany żar. I choć przemaglowałem swój mózg, bądź co bądź, niby lepszymi produkcjami, to odkrywanie tego albumu na nowo było nie lada gratką i wiele rzeczy zupełnie inaczej słyszę teraz, niż kiedyś.

A hitów ci tu nie brak. „Bleached Bones” czy „Bloodletting” to wciąż są dla mnie arcydzieła. Zabawne jak Marduk, mimo bycia ekstremalnym, jest strasznie przebojowy i chwytliwy. Riffy zdecydowanie mają potencjał komercyjny. Nawet takie rozluźniacze jak „To the Death’s Head True”, instrumentalny „Bloodcrowned” czy obszerny lirycznie „Castrum Doloris” (który kojarzy mi się z marynarskimi szantami) potrafią się podobać. To też ostatnia płyta Legiona, B. Wara z tym zespołem, jak i pierwsza i ostatnia Emila Dragutinovica (tak, właśnie w taki niewybredny sposób sprawdzamy waszą czujność – przyp. demo), którego uważam za najlepszego pałkera Marduka. Jego partie są nad wyraz zaawansowane i, w przeciwieństwie do poprzednika, nie wali na oślep po talerzach a mocno pracuje nogami, niemalże jak Sandoval.

Po tej płycie nastąpiła zmiana, która niekoniecznie mi się już tak podobała i na jakiś czas olewałem tą formację, aż w końcu sentyment wygrał i się z nimi przeprosiłem. World Funeral się nie tylko najzwyczajniej w świecie broni różnorodnością, brutalnością, skomplikowaną perkusją, edukacyjnymi lirykami odnośnie średniowiecznej kultury i łaciny, ale nawet bardziej podoba mi się obecnie, niż za młodu. Takich płyt, to ja chcę słuchać jak najwięcej.


ocena: 8,5/10
mutant
oficjalna strona: www.marduk.nu

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

9 kwietnia 2024

Morbific – Ominous Seep Of Putridity [2021]

Morbific - Ominous Seep Of Putridity recenzja reviewZ niemałym zadowoleniem przyjmuję fakt że, fińska młodzież dała sobie spokój — albo przynajmniej się z tym nie obnosi — z żenującym melodyjnym pitolonkiem, jakie opanowało ich kraj na przynajmniej dwie dekady i coraz częściej wybiera muzykę, która ma cokolwiek wspólnego z niszowym brutalnym graniem. Weźmy taki Morbific. Chłopaki mają logo wzorowane na Impetigo, na zdjęciach próbują wyglądać równie głupawo, co Amerykanie za swoich najlepszych lat, a grają mętny, ociężały, pozbawiony subtelności i nisko strojony deathmetalowy syf.

Materiał na debiutancki Ominous Seep Of Putridity powstał w niecały rok po założeniu kapeli, więc o jego świeżość nie trzeba się specjalnie martwić, wątpliwości może budzić co najwyżej jego jakość – a pod tym względem wcale nie jest źle. Jusa Janhonen i bracia o dziwnym nazwisku z graniem radzą sobie bez zarzutu, choć trzeba mieć na uwadze, że to, co grają, do wyjątkowo wymagających nie należy. Płyta Morbific to konglomerat wpływów Autopsy, wspomnianego Impetigo, Infester, Pungent Stench czy chociażby paru co ekstremalniejszych przedstawicieli wczesnej fińskiej sceny, co oznacza, że mamy do czynienia z muzyką o dość prostej strukturze, momentami wręcz prymitywną, bez znaczących urozmaiceń, ale za to naprawdę wgniatającą.

Przytupy w średnich tempach, miazga w riffach, niezrozumiałe pomruki wokalisty – te i podobne wykorzystywane już milion razy składniki występują we wszystkich utworach Morbific, co nie oznacza, że zespół ogranicza się tylko do nich. Mimo iż do mnie w wykonaniu Finów najbardziej przemawia właśnie ta klasyczna mielonka (plus wibrujące riffy), z jaką mamy do czynienia w „Cadaveric Maggot Farm”, „Ravening Slasher Creep”, „Sulfuric Funeral” czy „Cauldron Of Execution”, to potrafię docenić również te fragmenty, kiedy wchodzą blasty, a całość nabiera posmaku jebanego gore-grindu, tak miło kojarzącego się ze starymi General Surgery i Dead Infection.

Jak na materiał sklecony według makabrycznie oklepanej formuły, Ominous Seep Of Putridity wchodzi zaskakująco dobrze i w ogóle nie nudzi. Oznacza to, że sklecono go co najmniej poprawnie, z zachowaniem zasad BHP oraz — co ważne — w rozsądnej dawce. Gdyby ten krążek był trochę dłuższy, w którymś momencie zacząłby zwyczajnie męczyć.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/morbific
Udostępnij:

6 kwietnia 2024

Disgorged Foetus – Obscene Utter Gore Annihilation [2023]

Disgorged Foetus - Obscene Utter Gore Annihilation recenzja reviewPostanowiłem nie być gorszym współ-recenzentem i też zarzucić czymś bardziej brutalniejszym. I wyszło niestety tak jak zawsze, a już na pewno nie tak, jak chciałem. Spodziewałem się bezlitosnego, wręcz głupiego Goregrindu od początku do końca, a zamiast tego dostałem w sumie familijny Groovegrind (o tym za chwilę) na jedno kopyto przez całą godzinę.

Co to jest Groovegrind, ktoś zapyta? Co ja znowu wymyślam za kocopoły? Czy pamiętacie Disharmonic Orchestra? Oni, jak i poniekąd Pungent Stench byli reprezentantami tego nieco fikcyjnego stylu, ale bądź co bądź, ta łatka dobrze oddaje o co chodzi, jeśli chodzi o brzmienie i styl. Disgorged Foetus można by tak na dobrą sprawę opisać w następujący sposób: wyobraźcie sobie nasz cudowny i ukochany Epitome grający covery Disharmonic Orchestra i będziecie mieć pełen obraz tego, co tutaj usłyszycie.

I jest to jak najbardziej pożądana rzecz, bo inspiracje właściwe i wykonanie również. Ponadto, ma to jakiś tam koncept, bo album jest podzielony na kilka części, każda wprowadzana przez industrialowe intro. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie kilka rzeczy. Materiał jest cholernie monotonny. Pierwszy, drugi, trzeci numer, to jest nawet bardzo fajne. Ale jak brak jest jakiegokolwiek zróżnicowania, to od razu dyskwalifikuje materiał jako wartościowy. Druga sprawa, jak na Goregrind, to nie jest to jakoś specjalnie brutalne. Z innym wokalem… wróć… nawet z takim wokalem, jest to w sumie muza, którą mógłbym puścić swoim starym i byliby w stanie to jakoś przetrawić, a nawet polubić, jakbym im polał kielicha. Dlatego złośliwie chciałoby się nazwać to disnejowskim Goregrindem. Nawet okładka – niby brutalna, ale zombiaki nieco kreskówkowe są.

Jednocześnie też, nie chcę być osobą, która wali po zespole za brak oryginalności czy nadmiar ortodoksyjności w graniu. Tego się dobrze słucha i zdecydowanie nie jest źle to sobie puścić, choć trzeba brać pod uwagę, że jest to muzyka do relaksu, a nie wykurwu. Nie chcę też oceniać tego zbyt nisko, bo mimo wszystko skusiłem się ostatecznie na zakup, ale fakt faktem, że jak ktoś ma bogatą kolekcję, to zdecydowanie może sobie iść dalej. Nie tym razem. Tu nic ciekawego się nie dzieje niestety.


ocena: 6/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/band.DisgorgedFoetus
Udostępnij:

3 kwietnia 2024

Dismember – Indecent And Obscene [1993]

Dismember - Indecent And Obscene recenzja reviewJeśli chodzi o Entombed, opinie co do ich najlepszej płyty są dość zgodne — choć akurat ich nie podzielam — i sprowadzają się do prostego hasła: „Left Hand Path” rządzi po wsze czasy. W przypadku Dismember takiej jednomyślności już nie ma – wiadomo, „Like An Everflowing Stream” jest wspaniały, jednak to samo można powiedzieć o Indecent And Obscene, a i nieco kontrowersyjny „Massive Killing Capacity” także ma wielu zwolenników. Ja od zawsze miotam się między debiutem a „dwójką”, zwykle stawiając je na równi, a jako ulubioną wskazuję tą, której aktualnie słucham.

W moim odczuciu Indecent And Obscene w niczym nie ustępuje „Like An Everflowing Stream”, ale też niczym wyraźnie go nie przerasta. Choć podobne i utrzymane na wyjątkowo równym poziomie, te płyty w żadnym wypadku nie są identyczne i nie ma możliwości, żeby je ze sobą pomylić. Dismember przystąpił do nagrań jako zespół już stosunkowo doświadczony, po przejściach (głównie z angielskim wymiarem sprawiedliwości i rodzimą prasą kobiecą) i pewny obranego kierunku, więc nie kombinował na siłę, tylko skupił się na dopracowaniu detali i uwypukleniu tego, co im wcześniej tak dobrze wyszło. Stąd też materiał wydaje się lepiej przemyślany i bardziej spójny wewnętrznie (mimo większej różnorodności), a odrobinę mniej agresywny (żadnych blastów) i pozbawiony pierwotnej dzikości – po postu dojrzalszy.

To, co chyba najbardziej przemawia za Indecent And Obscene to zgrabne aranżacje ze świetnie obliczonymi zmianami tempa i całym mnóstwem chwytliwych melodii, które są jeszcze bardziej wyraziste, niż te na debiucie, a które nie naruszają deathmetalowego rdzenia muzyki, nie zmiękczają go. Szwedzi stworzyli porządnie kopiący po dupie album, który jebnięciem nie odbiega od średniej (szwedzkiej, of korz) gatunkowej, a mimo to w zasadzie każdy numer to zapadający w pamięć hit. Utwory takie jak „Skinfather”, „Fleshless”, „Reborn In Blasphemy”, „Eviscerated (Bitch)” to punkty obowiązkowe każdego koncertu Dismember, natomiast genialny „Dreaming In Red” to zarówno jego punkt kulminacyjny, jak i — za sprawą basowego intra i solówek — moment do wzruszeń.

Pod względem brzmienia między Indecent And Obscene a debiutem nie ma przepaści, słychać jedynie naturalny postęp oraz lepsze umiejętności poszczególnych muzyków (zwłaszcza Freda Estby, który podjął się również zmiksowania materiału). Całość została odpowiednio oszlifowana, dzięki czemu Dismember udało się wypracować charakterystyczny — bo przecież nie oryginalny — i lepiej do nich dopasowany sound. W ten sposób zespół uciął wszelkie skojarzenia z Entombed.

Podsumowanie może być tylko jedno. Indecent And Obscene to ponadczasowy klasyk, bez którego nie wyobrażam sobie kolekcji prawdziwego fana death metalu, nawet jeśli nie lubi szwedzizny.


ocena: 9/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/dismemberswedenofficial/

inne płyty tego wykonawcy:




Udostępnij:

31 marca 2024

Pathogen – Forged In The Crucible Of Death [2012]

Pathogen - Forged In The Crucible Of Death recenzja reviewJa, zwany dalej mutantem, oświadczam przed czytelnikami tego bloga, że uwielbiam ten zespół, śledzę go od dawien dawna (podobnie jak Teitanblood) i jestem jego bezkrytycznym wyznawcą. Jak to mówią, tylko winny się tłumaczy, dlatego przedstawię wam swoją linię obrony.

Pathogen to zespół o tyle stary, że jego korzenie sięgają tak naprawdę roku 1997, kiedy to jego główny założyciel miał bodajże fanzina o właśnie tej nazwie. I gdzieś w pewnym momencie stwierdził, że wypadałoby też coś zagrać. Filipiny są krajem ciut mniejszym od polski, a jednocześnie mają 100 milionów luda więcej, co czyni ich trzecim najbardziej zaludnionym krajem świata. Ponadto, mimo bycia Azjatami, są też najbardziej zamerykanizowaną nacją i to aż do przesady.

Po co o tym mówię? Bo słychać w tej muzyce miłość do starej szkoły. Nie tylko Slayer, Celtic Frost, Venom (choć tych najwięcej), ale również całe Niemcy, Brazylia, Holandia, Polska, a niekoniecznie Szwecja. Musiał być jakiś popyt na ich materiał, bo go trochę wydawali (i co ciekawe, limitowanym sumptem na kasetach, zgodnie ze starą szkoła), więc nie jest tak, że tylko mnie to oczarowało.

Rzadko bowiem zdarza się zespół, który tak gapowato naśladuje riffy Toma Warriora, a jednocześnie robi to aż z takim przekonaniem. Nie mogę ich porównywać do Sepultury, jeśli chodzi o styl, bo Pathogen gra 100% czarny, otchłaniowy Death Metal, który wibruje wręcz w głośnikach i świdruje swoimi riffami, ale jak najbardziej widać te same dzieciaki, które po prostu chciały przelać swój hałas na cały świat i sprawić, aby wstrzymał oddech na kilka sekund.

Album ten jest również o tyle wyjątkowy, bo to pierwsza rzecz wydana przez naszą rodzimą Old Temple. Chciałbym wierzyć, że inwestycja się zwróciła, zresztą grupa jest z nimi do dzisiaj, więc chyba nie jest źle.

Za co więc warto cenić sobie Pathogen? Za klimat, za pasję, za przekonanie, z jakim grają. I że nie nudzą, choć grają riffy, które zapewne już słyszałem w innych konfiguracjach. Że jeszcze da się wykrzesać ogień z tego stylu. I że wreszcie reszta świata też coś ma do powiedzenia, a nie tylko Skandynawia, czy Ameryka. Uwielbiam i nie będę za to przepraszał. A jak cenisz sobie wspomniany wcześniej Teitanblood, stary Tribulation, Gorephilia, Beyond, Corpsessed, Gruesome, to warto poświęcić im chwilkę.


ocena: 9,5/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Pathogen-PH/177645992334222
Udostępnij:

28 marca 2024

Sorcery – Necessary Excess Of Violence [2019]

Sorcery - Necessary Excess Of Violence recenzja reviewNecessary Excess Of Violence powinna trafić do sprzedaży z naklejką „od ortodoksów dla ortodoksów”, bo to najbardziej rdzennie szwedzki materiał, jaki muzycy Sorcery kiedykolwiek stworzyli. Czwarty krążek zespołu poziomem oldskulowości przebija nawet wydany prawie 30 lat wcześniej debiut. Wszystko jest tu na maksa typowe, schematyczne, szablonowe i absolutnie nie zaskakujące, co sprawia, że to pozycja raczej dla wąskiego grona bezkrytycznych fanów szwedzkiego death metalu, niż dla ludzi, którzy wymagają od kapel odrobiny inwencji albo choćby tego, żeby dało się je od siebie odróżnić.

Ja do Necessary Excess Of Violence mam stosunek dość ambiwalentny. Z jednej strony nigdy nie byłem fanatykiem takiego grania, a z drugiej nie mogę nie docenić ogólnego poziomu tej płyty. W jakimś stopniu doceniam także wierność Sorcery stylowi wypracowanemu lata temu w Sztokholmie i brzmieniu Sunlight (zespół wrócił tam po raz pierwszy od czasu „Bloodchilling Tales”), aaale jednocześnie wydaje mi się, że na obu poprzednich albumach, chociaż nie odbiegały przecież wcale od szwedzkich kanonów, zespół miał więcej do zaoferowania. Szwedzi nigdy nie byli wizjonerami, jednak zawsze potrafili dorzucić do muzyki coś od siebie, nadać jej charakteru i rozpoznawalności, natomiast na Necessary Excess Of Violence jest z tym słabo.

Samo granie idzie Sorcery bardzo sprawnie, wszak to zawodowcy i ciupią w ten sposób od lat, więc przyczepić nie ma się specjalnie do czego. Nowa sekcja sprawdza się dobrze, choć to w większym stopniu dotyczy perkmana, którego po prostu słychać, bo bas jest standardowo zakopany w miksie i nie ma większego wpływu na odbiór całości. Utwory spełniają wszystkie wymogi, jakie można postawić przed klasycznym szwedzkim death metalem, z tym tylko zastrzeżeniem, że żaden z nich jakoś specjalnie się nie wyróżnia i nawet (chyba) najlepszy „Language Of The Conqueror” wrzucony na koniec wiele w tym temacie nie zmienia. W takiej sytuacji upychanie na płycie 46 minut dość jednorodnego materiału wydaje mi się lekką przesadą. Jeszcze dłuższy, bo 51-minutowy „Garden Of Bones” był jednak ciekawszy i bardziej urozmaicony.

Necessary Excess Of Violence na pewno nie jest słabym czy skleconym na odpierdol materiałem, dla mnie jednakowoż jest zbyt typowy, a wszystko powyższe zebrane do kupy sprawia, że znacznie chętniej sięgam po którąkolwiek inną płytę zespołu.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/sorcerydeathmetal
Udostępnij:

25 marca 2024

Skeletal Spectre – Occult Spawned Premonitions [2011]

Skeletal Spectre - Occult Spawned Premonitions recenzja reviewRogga Johansson to totalny świrus. Przegina pałę z tymi swoimi wydawnictwami, aczkolwiek mam taką teorię, że niektóre wytwórnie remiksują, albo wykorzystują jego odrzuty, aby wydawać płyty w jego imieniu. A że Rogga jest analfabetą, jeśli chodzi o internet, to pewnie nawet nie wie o tym procederze. A mówię to, bo potrafię odróżniać jego projekty zarówno wg konceptów, jak i stylu. Ale dzisiaj nie będę mówił o tym i zostawię to niedomówieniem. Jak kogoś to obchodzi, może zapytać w komentarzach.

Skeletal Spectre był kolejnym projektem, który powstał pod wpływem chwili, bo miał parę riffów Ribspreader/Paganizer, które nie trafiły na płyty. I byłby to kiepski projekt, gdyby właśnie nie ten album. Jak to się mówi marketingowo? Jeśli masz zamiar przesłuchać jakąś płytę Roggi, to niech będzie to właśnie ta.

A co to jest? Doom/Death z organkami kościelnymi i zgodnie z okładką, świeczkami i mistycyzmem. Pomaga w tym też fakt, że na wokalu jest żona założyciela Razorback Recordings (aczkolwiek album wydany przez najlepszy i jedyny w swoim rodzaju Selfmadegod Records).

Lubię takie albumy z klasą, do których przydaje się szklanka czerwonego wina, najlepiej wytrawnego, ale jeśli wasze żołądki nie dają rady, to pół-wytrwanego. Jest to też o tyle ciekawy etap kariery Roggi, że kończył on swoje fascynacje kopiowania Entombed/Dismember, a coraz bardziej sięgał ku nie tylko klasycznemu Metalowi, ale stworzył niejako swój nowy charakterystyczny styl melodyjnego Doom/Death, ale takiego o wesołym brzmieniu.

Tutaj jeszcze wesołości nie ma, tu jest tajemnica (członkowie używają aliasów, to dopiero internet odkrył, kto stworzył ten album). I przede wszystkim atmosfera, połączona z konkretnymi riffami. Nie wiem, jak to się stało, że akurat ten projekt dostał taki materiał, a nie któryś z głównych filarów Roggi (jak Ribspreader, Paganizer, Revolting, Those Who Bring The Torture), ale cuda przecież też się potrafią zdarzać.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Skeletal-Spectre/167747449913361
Udostępnij:

22 marca 2024

Spectral Voice – Sparagmos [2024]

Spectral Voice - Sparagmos recenzja reviewAż siedem długich lat zajęło muzykom Spectral Voice przygotowanie następcy entuzjastycznie przyjętego debiutu, choć wydawać by się mogło, że Amerykanie zechcą popłynąć na fali pozytywnych opinii i maksymalnie wykorzystać zainteresowanie zespołem. Tak się jednak nie stało — czemu poniekąd nie ma się co dziwić, wszak całą uwagę skupili na nabierającym rozpędu Blood Incantation — i to był chyba błąd, bo w ten sposób dali fanom mnóstwo czasu na pompowanie balonu oczekiwań. Sam spodziewałem się po Sparagmos materiału przynajmniej na miarę mocnego kandydata do płyty roku, a to dla niego niestety stanowczo za wysokie progi.

Spectral Voice absolutnie nie nagrali słabej płyty, ba – nagrali naprawdę dobrą, ale tylko dobrą, która w bezpośredniej konfrontacji z „Eroded Corridors Of Unbeing” nie robi większego czy też zakładanego wrażenia. Sparagmos z pewnością wypada lepiej pod względem zróżnicowania wokali i brzmienia (potężniejsze, choć wciąż naturalne), jednakże już poziom kompozycji, a raczej ogólna konstrukcja materiału, wyraźnie ustępuje debiutowi. Ja liczyłem na niemal nową jakość, sporo inwencji, świeżości i polotu, a tymczasem Amerykanie przy swoim ogromnym potencjale nie zaproponowali w zasadzie niczego nowego. Niczego, oprócz oczywiście wpływów funeral doom, które sprowadzają się do przydługich i usypiających fragmentów, kiedy zupełnie nic się nie dzieje. Że robią klimat? Sam klimat to trochę za mało.

Pomimo siedmiu lat, jakie je dzielą, zarówno „Eroded Corridors Of Unbeing”, jak i Sparagmos zamykają się w trzech kwadransach i w wielu aspektach są do siebie bardzo podobne. Nie różnią się również poziomem wykonania, za to podejściem do grania/komponowania już tak. Bardzo sobie cenię debiut za sensownie zagospodarowany czas, rozsądny balans oraz dużą płynność i dynamikę, a właśnie tego wszystkiego na nowej płycie trochę mi brakuje. W ich miejsce pojawił się zbyt często wykorzystywany schemat „nic się nie dzieje/gwałtowny zryw”. I o ile te zrywy są naprawdę klasowe — brutalne i intensywne — to momenty wyciszenia podlatują nudą i nie są zbytnio angażujące. Poza tym Spectral Voice zredukowali ilość czepliwych melodii, które tak udanie wzbogacały pierwszy krążek.

Czasu spędzonego ze Sparagmos nie uważam za stracony, co nie oznacza, że jestem podjarany każdą sekundą tego materiału. W ogóle nie jestem podjarany – zwyczajnie nie sprostał on moim wymaganiom. Tym samym ja się na Spectral Voice trochę zawiodłem. Może to wina zespołu, a może moja, bo już nie łapię się do jego grupy docelowej.


ocena: 7/10
demo

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij: